Ostatni lot

Dyskusje o wszystkim, m.in. radiu, internecie i prasie.

Moderator: Łukasz

Maciek
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 1411
Rejestracja: sobota 08 maja 2004, 20:48

Ostatni lot

Post autor: Maciek »

Ostatnio na zajêciach jêzyka polskiego dosta³em ciekawe zadanie: mam napisaÌ opowiadanie osadzone w konkretnym czasie, bazuj¹ce na jakimœ, niekoniecznie dawnym, wydarzeniu historycznym. Ja wybra³em 11 wrzeœnia 2001, a informacje bra³em z recenzji i opisów ksi¹¿ki "Ostatni lot".
Nie jest to praca ³atwa, mêczê siê nad ni¹ od niedzieli w³¹cznie. Postaram siê byÌ pionierem na tym Forum (:wink:) - zamieszam Wam ca³oœÌ tego, co do tej pory napisa³em. I mam wiek¹ proœbê: byœcie postarali siê przeczytaÌ, oceniÌ tê pracê. Pomóc mi w rozwiniêciu jej, urozmaiceniu, poprawieniu. Wszelkie sugestie bêd¹ mile widziane.
W pracy mo¿e byÌ kilka b³êdów wynikaj¹cych z niedopracowania, a tak¿e tego, ¿e nie mam jeszcze na wszystko pomys³u. Praca, owszem - ma byÌ oparta na faktach, ale wskazane nawet jest, by - jak w "Quo vadis" Sienkiewicza - wdar³a siê fikcja. Dlatego w³aœnie liczê na Wasz¹ wyobraŸniê. Czy Faustus te¿ pomo¿e? :o :D
Newark, w stanie New Jersey. To by³ letni, przyjemny poranek. Jedenasty dzieù wrzeœnia zapowiada³ siê piêknie. Georgine Corrigan, pe³na fantazji antykwariuszka z Honolulu, nie cieszy³a siê jednak zbytnio jego urokiem, bo wiedzia³a, ¿e czeka na ni¹ mnóstwo pracy. Musia³a wróciÌ szybko do swojego miasta, San Francisco, gdzie zostawi³a swojego mê¿a, córkê, przyjació³. Zamówi³a wiêc taksówkê, która prêdko zawioz³a j¹ na lotnisko United Airlines.

To trwa³o jakieœ pó³ godziny. Georgine kupi³a bilet lotniczy i szybkim krokiem zmierza³a do odprawy; w chwilê potem siedzia³a ju¿ w samolocie wraz z czterdziestoma innymi pasa¿erami. Myœlami by³a ju¿ w domu, do którego lot rejsowy numer 93 zawozi³ j¹ bezpoœrednio.

Zgodnie z poleceniami stewardesy, Corrigan zapiĂŞÂła pasy i upewniÂła siĂŞ, Âże kamizelka ratunkowa znajduje siĂŞ pod jej fotelem. Lot do San Francisco rozpoczĂŞty, Boeing unosi siĂŞ w powietrze z prĂŞdkoÂściÂą 900 kilometrĂłw na godzinĂŞ.

"To idealny dzieù na podró¿" - pomyœla³a antykwariuszka. Dziœ wszystko jej sprzyja³o: pocz¹wszy od pogody, na mi³ym towarzyszu podró¿y koùcz¹c. No w³aœnie - by³ nim Todd Beamer, który od pocz¹tku wzbudzi³ jej zaufanie. Georgine czêsto lata³a samolotami, ale nigdy dot¹d nie zdarzy³o jej siê prowadziÌ tak mi³ej rozmowy. Z mieszkaùcem pó³nocnej Kalifornii rozmawia³o jej siê œwietnie, jednak...

Ich konwersacjĂŞ przerwaÂły dziwne odgÂłosy dochodzÂące z kokpitu. Corriggan byÂła lekko zaniepokojona, myÂślaÂła jednak, Âże jak zwykle niepotrzebnie siĂŞ denerwuje.

- Todd, jak myœlisz, co to? - Georgine niepewnym g³osem zapyta³a towarzysza podró¿y.
- Nie przejmuj siê, to nie mo¿e byÌ nic z³ego - odpowiedzia³ opiekuùczo Beamer, którego jednak w g³êbi duszy tak¿e przejê³a ta, sk¹din¹d niecodzienna, sytuacja. Podobne zna³ dot¹d tylko z rodzimych filmów akcji.

W chwilê póŸniej wszystko siê wyjaœni³o. Podró¿uj¹cym ukaza³ siê niewysoki, lecz potê¿nej budowy cz³owiek, Ziad Samir D¿arrah, mieszkaniec Libanu. Nie musia³ siê nawet przedstawiaÌ - ju¿ po widoku karabinu mo¿na siê by³o zorientowaÌ, z kim siê ma do czynienia. By³ przywódc¹ trzyosobowej grupy terrorystów, którzy opanowali samolot. Ofiary - pasa¿erowie byli wstrz¹œniêci, wystraszeni, zdenerwowani. Wodzê przej¹³ parali¿uj¹cy strach. Pasa¿erowie zamarli. Zapanowa³a grobowa cisza.

Porywacze powrĂłcili do przedziaÂłu personelu, by tam szantaÂżowaĂŚ pilotĂłw. Nie wracali juÂż do tej czĂŞÂści samolotu, w ktĂłrej chwile grozy przeÂżywaÂła czterdziestoosobowa grupa pasaÂżerĂłw. TerroryÂści nie przewidzieli, Âże w tej grupie znajdÂą siĂŞ na tyle odwaÂżni, by przeciwko nim spiskowaĂŚ.
- Nie ujdzie wam to na sucho! - odgraÂżali siĂŞ porywaczom.

Robili wszystko, co siĂŞ daÂło, by pomĂłc zaÂłodze zmagajÂącej siĂŞ z LibaĂączykami. Nie znaleÂźli siĂŞ tacy, ktĂłrzy zachowywali siĂŞ biernie i mĂłwili: "Nie atakujcie porywaczy, bo dojdzie do tragedii". KaÂżdy robiÂł wszystko, na co go byÂło staĂŚ: pchaÂł na porywaczy wĂłzek pokÂładowy, oblewaÂł ich wrzÂątkiem, pocieszaÂł innych bÂądÂź okrzykiem zachĂŞcaÂł do walki.

Georgine takÂże pomagaÂła; wiedziaÂła, Âże tylko w taki sposĂłb moÂże odwrĂłciĂŚ dziejÂące siĂŞ zÂło. Nie mogÂła przestaĂŚ myÂśleĂŚ o rodzinie - mĂŞÂżu, cĂłrce, rodzicach... MusiaÂła do nich zadzwoniĂŚ - byÂła przekonana, iÂż nie wybaczyÂłaby sobie, gdyby tego nie zrobiÂła. To byÂły chwile. Nie zastanawiaÂła siĂŞ, Âże to moÂże nie spodobaĂŚ siĂŞ terrorystom, Âże moÂże umrzeĂŚ.
- CzeœÌ, kochanie - ³ami¹cym siê g³osem rozpoczê³a rozmowê z mê¿em.
- CzeœÌ, co u Ciebie? To Ty nie lecisz teraz samolotem? Co siê sta³o? - dopytywa³ zaskoczony.
- Nasz samolot zostaÂł porwany. KierujÂą nas na Waszyngton, a Nowy Jork juÂż pÂłonie. Walczymy z terrorystami. Wygramy. Kocham was...

W tym momencie przerwa³o siê po³¹czenie telefoniczne. Antykwariuszka by³a bardzo wzruszona i roztrzêsiona, cieszy³a siê jednak z tego, ¿e zd¹¿y³a siê po¿egnaÌ z rodzin¹. Podobnie jak ona post¹pi³o jeszcze parê osób na pok³adzie: nauczyciel, psycholog, lekarz...

Chyba siê uda³o. Samolot nie uderzy w Waszyngton - to by³o pewne. Jeden zero dla pasa¿erów. Porywacze wiedzieli, ¿e o tej porze roku bêdzie ma³o pasa¿erów; nie przewidzieli jednak, ¿e bêd¹ to ludzie, którzy przeciwstawiaj¹ siê z³u. Ludzie wyj¹tkowi, dziêki którym ocala³o wiele tysiêcy ludzkich istnieù. Porywacze nie daj¹ jednak za wygran¹, Samir D¿arrah i jego podw³adni najwyraŸniej chc¹ zgin¹Ì wraz z wieloma, niewinnymi ludŸmi.

Podró¿ni próbuj¹ wedrzeÌ siê do kokpitu. Ta przepychanka trwa parê minut. To chwile, które dla obu stron d³u¿¹ siê w nieskoùczonoœÌ. Terroryœci s¹ coraz bardziej zagro¿eni, musz¹ podj¹Ì decyzjê. Rozbijaj¹ samolot w Shanksville w Pensylwanii.

Umiera te czterdzieÂści osĂłb, ktĂłrym wielu ludzi pozazdroÂściĂŚ moÂże odwagi, stanowczoÂści, opanowania. Oni wÂłaÂśnie wygrali pierwszÂą bitwĂŞ w nowej wojnie przeciwko terroryzmowi.
SÂą bohaterami.
PS. Czekam teÂż na sugestie dotyczÂące zatytuÂłowania pracy. :)
PS2. Gdy juÂż praca zostanie oceniona przez mojÂą polonistkĂŞ, dam znaĂŚ. :D
MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ
kamuii
Fan Forum
Fan Forum
Posty: 3029
Rejestracja: poniedziałek 21 cze 2004, 21:45
Lokalizacja: Hoghwart

Post autor: kamuii »

MyÂślami byÂła juÂż w domu, do ktĂłrego lot rejsowy numer 93 zawoziÂł jÂą bezpoÂśrednio.
Samolot nie zawozi :) bo nie jeŸdzi :)(przynajmniej nie przez ca³¹ droge ;);))Ponadto zazwyczaj nie l¹duje w domu ani przed domem :)
Ofiary - pasa¿erowie byli wstrz¹œniêci, wystraszeni, zdenerwowani.
Wiadomo z kontekstu ze ofiary = pasaÂżerowie wiĂŞc nie potrzeba tego pisac ;)

MyÂślami byÂła juÂż w Honolulu do ktĂłrego lot rejsowy 93 docieraÂł bezpoÂśrednio z... tak chyba lepiej :)
Android <3
Anonymus
Bywalec
Bywalec
Posty: 553
Rejestracja: sobota 12 cze 2004, 19:12
Lokalizacja: D-ca

Post autor: Anonymus »

To trwa³o jakieœ pó³ godziny
Lepiej bêdzie brzmia³o jak napiszesz: Trwa³o to jakieœ pó³ godziny
:wink:
Każdego dnia toczy się życie - Jesteśmy po to aby je pokazać - Cała prawda całą dobę - TVN24
TVN - PROGRAMOWO NAJLEPSZA
kurczag
Nowicjusz
Nowicjusz
Posty: 20
Rejestracja: środa 26 maja 2004, 20:53

Post autor: kurczag »

Wedlug mnie pierwsza czesc twojej pracy jest lepsza niz druga. Na poczatku pominal bym tylko teksty tupu
  • ZamĂłwiÂła wiĂŞc taksĂłwkĂŞ, ktĂłra prĂŞdko zawiozÂła jÂą na lotnisko United Airlines.
slowo predko zastapil bym slowem szybko albo natychmiast, to slowo poprostu tam nie pasuje. W drugiej czesci zdziwilo mnie to ze pasarzerowie byli sami. Nikt ich nie pilnowal :?: :?: Akcja bardzo dobrze sie rowija do mometu
  • Robili wszystko, co siĂŞ daÂło, by pomĂłc zaÂłodze zmagajÂącej siĂŞ z LibaĂączykami. Nie znaleÂźli siĂŞ tacy, ktĂłrzy zachowywali siĂŞ biernie i mĂłwili: "Nie atakujcie porywaczy, bo dojdzie do tragedii". KaÂżdy robiÂł wszystko, na co go byÂło staĂŚ: pchaÂł na porywaczy wĂłzek pokÂładowy, oblewaÂł ich wrzÂątkiem, pocieszaÂł innych bÂądÂź okrzykiem zachĂŞcaÂł do walki.
to u mnie wywolalo smiech, a powinienem byc wciagniety czytaniem i przejety losem pasarzerow.Z tego fragmentu wynika ze cala zaloga walczyla z porywaczami nie wiem na kubki i widelce, porywacze mieli chyba bron :!: Proponuje bardzej rozwinac akcje np poprzez to ze w najmniej oczekiwanym momecie rozmowca Georginy okazuje sie przywodca porywaczy.
Uwazam ze koniec w twojej pracy jest najgorszy musisz bardziej przemyslec zakonczenie (chociaz podoba mi sie tekst)
  • Oni wÂłaÂśnie wygrali pierwszÂą bitwĂŞ w nowej wojnie przeciwko terroryzmowi.
moze bez slowa wlasnie i wywal to ostatnie zdanie
  • SÂą bohaterami.
to nie pasuje jako koniec pracy

Mam nadzieje ze pomoglem bardziej niz zaszkodzilem :lol:
Moje propozycja tytulu: Walka o zycie, znak wspolczesnych problemow swiata??


OD AUTORA:
Dziêkujê Ci, te sugestie bardzo mi siê przyda³y. Wkrótce wklejê tu ostateczn¹ wersjê tekstu (czyli tê, któr¹ z³o¿ê nauczycielce na biurko). :wink:
Maciek
Stały bywalec
Stały bywalec
Posty: 1411
Rejestracja: sobota 08 maja 2004, 20:48

Post autor: Maciek »

DziĂŞkujĂŞ za pomoc, z wielu rad skorzystaÂłem. Ostatecznie tekst wyglÂąda tak:
  • PotĂŞga solidaryzmu
Newark, w stanie New Jersey. To by³ letni, przyjemny poranek. Jedenasty dzieù wrzeœnia zapowiada³ siê piêknie. Georgine Corrigan, pe³na fantazji antykwariuszka z Honolulu, nie cieszy³a siê jednak zbytnio jego urokiem, bo wiedzia³a, ¿e czeka na ni¹ mnóstwo pracy. Musia³a wróciÌ szybko do swojego miasta, San Francisco, gdzie zostawi³a swojego mê¿a, córkê, przyjació³. Zamówi³a wiêc taksówkê, która szybko zawioz³a j¹ na lotnisko United Airlines.

To trwa³o jakieœ pó³ godziny. Georgine kupi³a bilet lotniczy i szybkim krokiem zmierza³a do odprawy; w chwilê potem siedzia³a ju¿ w samolocie wraz z czterdziestoma innymi pasa¿erami. Myœlami by³a ju¿ w domu, od którego dzieli³o j¹ ju¿ tylko parê godzin podró¿y.

Zgodnie z poleceniami stewardesy, Corrigan zapiĂŞÂła pasy i upewniÂła siĂŞ, Âże kamizelka ratunkowa znajduje siĂŞ pod jej fotelem. Lot do San Francisco rozpoczĂŞty, Boeing unosi siĂŞ w powietrze z prĂŞdkoÂściÂą 900 kilometrĂłw na godzinĂŞ.

"To idealny dzieù na podró¿" - pomyœla³a antykwariuszka. Dziœ wszystko jej sprzyja³o: pocz¹wszy od pogody, na mi³ym towarzyszu podró¿y koùcz¹c. No w³aœnie - by³ nim Todd Beamer, który od pocz¹tku wzbudzi³ jej zaufanie. Georgine czêsto lata³a samolotami, ale nigdy dot¹d nie zdarzy³o jej siê prowadziÌ tak mi³ej rozmowy. Z mieszkaùcem pó³nocnej Kalifornii rozmawia³o jej siê œwietnie, jednak...

Ich konwersacjĂŞ przerwaÂły dziwne odgÂłosy dochodzÂące z kokpitu. Corriggan byÂła lekko zaniepokojona, myÂślaÂła jednak, Âże jak zwykle niepotrzebnie siĂŞ denerwuje.

- Todd, jak myœlisz, co to? - Georgine niepewnym g³osem zapyta³a towarzysza podró¿y.
- Nie przejmuj siê, to nie mo¿e byÌ nic z³ego - odpowiedzia³ opiekuùczo Beamer, którego jednak w g³êbi duszy tak¿e przejê³a ta, sk¹din¹d niecodzienna, sytuacja. Podobne zna³ dot¹d tylko z rodzimych filmów akcji.

W chwilê póŸniej wszystko siê wyjaœni³o. Podró¿uj¹cym ukaza³ siê niewysoki, lecz potê¿nej budowy cz³owiek, Ziad Samir D¿arrah, mieszkaniec Libanu. Nie musia³ siê nawet przedstawiaÌ - ju¿ po widoku potê¿nego karabinu mo¿na siê by³o zorientowaÌ, z kim siê ma do czynienia. By³ to przywódca trzyosobowej grupy terrorystów, którzy opanowali samolot. Ubrany w typow¹ dla zamachowców maskê, sprawiaj¹cy wra¿enie opêtanego oznajmi³, ¿e celem podró¿y wcale nie bêdzie San Francisco, a... Waszyngton. Nie musia³ nawet t³umaczyÌ, i¿ nie ma mowy o l¹dowaniu...

- Samolot rozbije siĂŞ na dachu jednego z budynkĂłw rzÂądowych - z drwiÂącym uÂśmiechem poinformowaÂł przywĂłdca terrorystĂłw.
Te s³owa i wizerunek zamachowcy spowodowa³y, ¿e jego ofiary - pasa¿erowie - byli wstrz¹œniêci, wystraszeni, zdenerwowani. Nieub³aganie wodzê przej¹³ parali¿uj¹cy strach. Pasa¿erowie zamarli. Zapanowa³a grobowa cisza.

Porywacze powrĂłcili do przedziaÂłu personelu, by tam szantaÂżowaĂŚ pilotĂłw. Nie wracali juÂż do tej czĂŞÂści samolotu, w ktĂłrej chwile grozy przeÂżywaÂła czterdziestoosobowa grupa pasaÂżerĂłw. TerroryÂści nie przewidzieli, Âże w tej grupie znajdÂą siĂŞ na tyle odwaÂżni, by przeciwko nim spiskowaĂŚ.

Na poczÂątku, tuÂż po wyjÂściu DÂżarrah'a, przez dÂługi czas nie odzywaÂł siĂŞ nikt. Nic nie byÂło w stanie przerwaĂŚ milczenia. W koĂącu jednak ktoÂś odwaÂżyÂł siĂŞ, przemĂłgÂł.

- Umrzemy, to jest pewne - oznajmiÂł White Gould, pisarz z Nowego Jorku. Jego sÂłowa wstrzÂąsnĂŞÂły resztÂą; kaÂżdemu trudno byÂło pogodziĂŚ siĂŞ z myÂślÂą, Âże ratunku nie ma. - Dlaczego wiĂŞc mielibyÂśmy chociaÂż nie sprĂłbowaĂŚ zaszkodziĂŚ w tej zbrodniarskiej misji?
- Tak, zrĂłbmy coÂś, niech nie ujdzie im to na sucho! - zgodnie odparÂło wielu nieobojĂŞtnych.

I to by³ swoisty fenomen. Nies³ychane, ¿e znaleŸli siê tacy, którzy swoj¹ postaw¹, wol¹ walki "zarazili" ca³¹ resztê. Nawet w tych, którzy dot¹d w ¿yciu postêpowali doœÌ biernie, obudzi³ siê duch solidaryzmu. Ten w³aœnie po³¹czy³ wszystkich. Pasa¿erowie wiedzieli bowiem, jakie katusze prze¿ywa szanta¿owana za³oga samolotu. Zdali sobie sprawê, ¿e im trzeba pomóc.

ByÂła teÂż druga strona medalu. KtoÂś sÂłusznie zauwaÂżyÂł, Âże jeÂśli nie przeciwstawiÂą siĂŞ porywaczom, zginie wielu niewinnych mieszkaĂącĂłw Waszyngtonu. Ba, zginÂą tysiÂące.

Od tego momentu jak jeden m¹¿ robili wszystko, co siê da³o, by przeszkodziÌ Libaùczykom w zbrodniarskiej misji. Nie znaleŸli siê tacy, którzy zachowywali siê biernie i mówili: "Nie atakujcie porywaczy, bo dojdzie do tragedii". Ka¿dy robi³ wszystko, na co go by³o staÌ: pcha³ na porywaczy wózek pok³adowy, oblewa³ ich wrz¹tkiem, pociesza³ innych b¹dŸ okrzykiem zachêca³ do walki.

Georgine takÂże pomagaÂła; wiedziaÂła, Âże tylko w taki sposĂłb moÂże odwrĂłciĂŚ dziejÂące siĂŞ zÂło. Nie mogÂła przestaĂŚ myÂśleĂŚ o rodzinie - mĂŞÂżu, cĂłrce, rodzicach... MusiaÂła do nich zadzwoniĂŚ - byÂła przekonana, iÂż nie wybaczyÂłaby sobie, gdyby tego nie zrobiÂła. To byÂły chwile. Nie zastanawiaÂła siĂŞ, Âże to moÂże nie spodobaĂŚ siĂŞ terrorystom, Âże moÂże umrzeĂŚ.

- CzeœÌ, kochanie - ³ami¹cym siê g³osem rozpoczê³a rozmowê z mê¿em.
- CzeœÌ, co u ciebie? To ty nie lecisz teraz samolotem? Co siê sta³o? - dopytywa³ zaskoczony.
- Nasz samolot zostaÂł porwany. KierujÂą nas na Waszyngton. Walczymy z terrorystami. Wygramy. Kocham was...

W tym momencie przerwa³o siê po³¹czenie telefoniczne. Antykwariuszka by³a bardzo wzruszona i roztrzêsiona; przez chwilê wydawa³o jej siê nawet, ¿e ca³a ta sytuacja to tylko z³y sen, który zaraz siê skoùczy, a ona bêdzie mog³a powróciÌ do rodziny. Niestety - z tego snu nie mog³a siê ju¿ wybudziÌ...

W chwilê póŸniej Georgine rozp³aka³a siê. By³o jej przykro, bo dopiero za³o¿y³a upragnion¹ rodzinê, urodzi³a córkê, a los jej w³aœnie to szczêœcie zabiera³.
Podobne chwile Âżalu przeÂżyÂło jeszcze te parĂŞ osĂłb, ktĂłre takÂże zdecydowaÂły siĂŞ zadzwoniĂŚ. WÂśrĂłd nich: nauczyciel, psycholog, lekarz...

Desperacka prĂłba, ktĂłrej podjĂŞli siĂŞ pasaÂżerowie, trwaÂła. W jej wyniku w ÂśpiÂączkĂŞ zapadÂł jeden z terrorystĂłw, ktĂłry by udaĂŚ siĂŞ do toalety, opuÂściÂł bezpiecznÂą i niedostĂŞpnÂą dla pasaÂżerĂłw kabinĂŞ pilotĂłw. Traf chciaÂł, Âże nie zastaÂł juÂż ludzi przeraÂżonych i ulegÂłych, a Âświadomych i odwaÂżnych. Po nim Âżaden z porywaczy nie odwaÂżyÂł siĂŞ juÂż opuÂściĂŚ strefy przeznaczonej dla zaÂłogi.

Mija³a godzina siedemnasta, podró¿uj¹cy byli ju¿ coraz bardziej zdeterminowani. Chc¹c wyzwoliÌ pilotów i stewardesy, przeprowadzili szturm na drzwi, za którymi ci musieli ulegaÌ przemocy i groŸbom Libaùczyków.

Drzwi sÂą juÂż naprawdĂŞ poturbowane. SÂłychaĂŚ krzyki, przekleĂąstwa. NapierajÂących jest tak wielu, Âże kwestiÂą minut wydaje siĂŞ dotarcie do celu. Wiadomo juÂż, Âże samolot nie uderzy w Waszyngton - doĂą daleka droga, a przecieÂż juÂż za chwilĂŞ ma rozegraĂŚ siĂŞ decydujÂąca bitwa.

Do niej jednak nie dochodzi. Porywacze podjĂŞli decyzjĂŞ. KapitulujÂą, ale w drastyczny sposĂłb: rozbijajÂą samolot teraz, od razu.

Maszyna przechyla siĂŞ dziobem do doÂłu. Ludzie przewracajÂą siĂŞ. Z ogromnÂą prĂŞdkoÂściÂą Boeing uderza w ruiny kopalni, w Shanksville w Pensylwanii.

Georgine traci przytomnoœÌ. Ostatnie, co widzi i s³yszy, to ogieù, dym, krzyk, p³acz. Myœli o rodzinie. Myœli o tym, ¿e ona i reszta pasa¿erów w³aœnie zrobi³a coœ nieprawdopodobnego. Coœ niezapomnianego. Wspania³ego.

Wraz z antykwariuszkÂą ginie czterdzieÂści osĂłb, ktĂłrym nie zabrakÂło odwagi, stanowczoÂści, opanowania. Oni wÂłaÂśnie wygrali pierwszÂą bitwĂŞ w nowej wojnie przeciwko terroryzmowi.
SÂą bohaterami.
Praca byÂła zadana na dziÂś. Traf chciaÂł, Âże byÂłem jednÂą z osĂłb czytajÂących. DostaÂłem szĂłstkĂŞ! :D
MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ
ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości