Jeśli rozmawiamy o sferze marzeń, to rzeczywiście chciałbym żyć z pisania i robienia filmów dokumentalnych. Moim marzeniem zawodowym jest to, aby spróbować swoich sił w fabule. Byłoby to już całkowite odejście od dziennikarstwa. Wierzę, że się uda.
Kiedyś jeden z najlepszych reporterów w Polsce, a później prowadzący popularne programy publicystyczne w TVN i TVN24. Dziś – jak sam lubi o sobie myśleć – bardziej pisarz i filmowiec. Tomasz Sekielski – bo o nim mowa – udzielił wywiadu specjalnie dla tvnfakty.pl, w którym z dystansu opowiada o kulisach pracy w telewizji, o tym, jak ma zamiar zdominować polską literaturę sensacyjną i o planach na nieodległą przyszłość.
W naszej rozmowie nie zabrakło trudnych pytań i szczerych odpowiedzi. Tomasza Sekielskiego dopytywaliśmy o to, czy nie tęskni za pracą w TVN. Pytaliśmy także o budzące wiele emocji podobieństwa pomiędzy dziennikarzami i politykami, a wymyślonymi postaciami z powieści dziennikarza. Tomasz Sekielski opowiadał nam także, jak to jest pracować w kanale, którego nikt nie ogląda, czy ma sentyment do TVN oraz jakie filmy ma zamiar nakręcić w przyszłym roku.
Nasze spotkanie odbyło się w listopadzie 2017 r. przy okazji Świątecznych Targów Książki w Rzeszowie, na których Tomasz Sekielski promował drugą część swojej nowej powieści „Susza”.
Łukasz Ropczyński, tvnfakty.pl: Ostatnio rozmawialiśmy w grudniu 2009 r. W trakcie tamtego wywiadu mówił Pan, że "czuje się jak na kozetce u terapeuty". Mimo wszystko zgodził się Pan na ponowne spotkanie :)
Tomasz Sekielski: Pamiętam, że próbował pan wtedy przeprowadzić moją wiwisekcję. Rozmawialiśmy o kwestiach lojalnościowych, o sprawach związanych z prowadzącymi i nie tylko.
Miesiąc temu minęło 20 lat odkąd zaczął Pan pracować w telewizji, a my zamiast w budynku telewizji spotykamy się na Świątecznych Targach Książki w Rzeszowie. Jest Pan teraz bardziej pisarzem, czy dziennikarzem telewizyjnym?
Zdecydowanie dzisiaj jestem bardziej pisarzem i filmowcem. Tak lubię o sobie myśleć. Moja przygoda z publicystyką w Nowej TV zakończyła się. Także jeśli chodzi o Fokus TV nic nie wskazuje na razie, abyśmy zrealizowali w najbliższym czasie jakieś wspólne przedsięwzięcie. Obecnie stawiam na własną produkcję niezależną.
To właśnie nowy serial nagrywał Pan kilkanaście dni temu w Gdańsku?
Wspólnie z bratem mamy firmę producencką „Kombinat Medialny”, która od pięciu lat zajmuje się produkcją telewizyjną i filmową. Zainwestowaliśmy własne pieniądze i próbujemy teraz zrobić coś sami. Myślimy, że będzie to na tyle interesujące, że kupcy później się znajdą. Wracając do pytania, dziś jestem bardziej pisarzem i filmowcem.
Miesiąc temu miała miejsce premiera drugiej części trylogii "Susza". Dużo Pan odbierał gratulacji?
Zdarza się, ale nie chcę wyjść tutaj na samochwałę. Bycie pisarzem jest o tyle przyjemniejsze od bycia dziennikarzem, że człowiek spotyka się zazwyczaj tylko z tymi, którzy czytają jego książki i je lubią. Dziennikarz jest zdecydowanie bardziej narażony na kontakt z tymi, którzy mają do niego o coś pretensje. Dzisiaj nie tylko scena polityczna jest silnie spolaryzowana, podzielona ale także społeczeństwo oraz media. To jeden z powodów, który sprawia, że dziennikarze częściej są narażeni na jakieś nieprzychylne słowa. W naszym kraju doszliśmy do sytuacji, gdzie dziennikarzy słusznie lub nie utożsamia się z konkretnymi partiami. W większości oczywiście bez sensu, jednak część naszych kolegów mocno pracuje na to, aby dziennikarze byli kojarzeni politycznie. Jako pisarz spotykam się ze słowami uznania, gratulacjami. To bardzo przyjemne, ale jest też stres. Za każdym razem jak wydaję książkę, pliki są już wysyłane do drukarni i wiem, że się już niczego nie zatrzyma, to jest stres. Zastanawiam się czy nie zawiodę moich czytelników. Czy nie uznają, że napisałem coś, co jest niedobre i źle się czyta. Na szczęście na razie mam wrażenie, że wciąż się rozwijam pisarsko. Jest jeszcze dużo do osiągnięcia, ale mam już całkiem niezłą pozycję w segmencie polskiej literatury sensacyjnej. Oczywiście będę się starał zdominować autorsko tę część rynku :)
Gdy czytałem Pańską trylogię "Sejf", to bez przerwy zastanawiałem się, co jest fikcją, a co mogło wydarzyć się naprawdę. Dużo Pan tam przemycił prawdziwych wydarzeń?
Trochę tak, ale wplotłem je w fikcyjną fabułę. Wiem, że czytelnikom niektóre postaci kojarzą się z jakimiś rzeczywiście istniejącymi.
Niektóre bardzo się kojarzą.
Niektóre być może tak, ale to nigdy nie było moje założenie. Nie przystępowałem do pisania "Sejfu" z postanowieniem aby nakreślić czyiś konkretny portret. Jeśli już to mogą się zdarzyć jakieś miksy charakterów, zachowań i biografii. Cieszy mnie, gdy słyszę, że czytelnicy próbują dopasować poszczególnych bohaterów moich powieści do postaci ze świata mediów i polityki. I oni i ja mamy dodatkową zabawę. Wiem także, że niektórzy politycy starają się odnaleźć na karatach moich książek siebie samych lub swoich kolegów. Dostałem nawet od nich gratulację za choćby opisy kuluarowych rozmów i negocjacji. Cóż, gdy byłem sprawozdawcą parlamentarnym napatrzyłem się na to i owo, teraz procentuje to w pracy pisarza. Zresztą tak samo jak doświadczenie zdobyte jako reporter czy korespondent wojenny. W "Sejfie" jest opisany zamach na polskiego ambasadora w Bagdadzie. Do takiego zamachu doszło naprawdę, ale na szczęście nie był on tak krwawy jak w mojej powieści. Jednak opisany przeze mnie braki w zabezpieczeniu ambasady i lekceważenie procedur bezpieczeństwa były faktem…
To była między innymi kwestia jednej drogi dojazdowej...
Tak, jedna droga dojazdowa, brak kamer, mnóstwo rzeczy... Opowiadali mi to borowcy. Rozmawiałem z funkcjonariuszami, którzy tam byli w trakcie zamachu i tymi, którzy byli tuż przed zamachem. Gdy słuchałem, co oni mówili, to włosy dęba stawały na głowie. W niebezpiecznym miejscu jakim jest Bagdad tak sobie lekceważono bezpieczeństwo i doszło do tragedii. To wyglądało tak, jakby się ktoś rzeczywiście prosił o zamach. Mając całą insiderską wiedzę wymyśliłem intrygę, że to nie jest przypadek, że to nie jest polski bałagan, tylko komuś w Polsce zależało na tym, żeby to zabezpieczenie było słabe i żeby do tego zamachu doszło. W mojej książce prawda miesza się z fikcją i wykorzystuję prawdziwe wydarzenia do tego, żeby uatrakcyjnić fabułę.
W kilku przypadkach okazał się Pan prorokiem. Wymyślił Pan postać Wielkiego Likwidatora. Skojarzenia były dosyć oczywiste. Kilka lat później pojawiła się książka Tomasza Piątka. Czy Pan wiedział coś wcześniej?
[śmiech] Nie. Chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jak powiem, że Tomek Piątek spotkał się ze mną. Czytał moją książkę i zadał mi pytanie, na ile to co opisałem, jest oparte na jakiejś wiedzy tajemnej, którą mam. To była moja wizja literacka. Tak samo wymyśliłem sobie panią premier zanim nastąpiła pani premier w rzeczywistości. Często czytelnikom, którzy sięgają po "Sejf" zalecam patrzenie na niego z perspektywy roku 2012 kiedy powstawała ta książka. Dzisiaj może się bowiem wydawać kalką tego, co mamy dookoła. A to było pisane zanim część tych wydarzeń nastąpiła. Przepraszam, że fikcja zbiegła się z rzeczywistością.
W swojej książce stworzył Pan też postać Ludwika Tokarczyka - charakterystycznego prowadzącego dziennik z blond fryzurą, nienagannym przedziałkiem, który pracował w super nowoczesnym studiu. On w pewnym momencie miał problemy z molestowaniem podwładnych mu dziennikarek.
To była wymyślona historia.
Też prorocza?
Nie dam się wciągnąć w tę dyskusję.
Sporo tych przypadków w Pańskich książkach.
To być może świadczy o tym, że jestem dobrym pisarzem?
A może Pan coś wiedział?
Nie dam się wciągnąć w tę dyskusję. Jak pan wie trwają różne procesy. Po pierwsze nie mogę mówić o tym, co zeznawałem na procesie, bo zeznawałem na nim. Po drugie nie chcę w ogóle o tym dyskutować. Proszę wybaczyć, ale tutaj nic pan ze mnie nie wyciągnie.
Chyba może Pan zdradzić z kogo czerpał Pan najbardziej tworząc postać Tokarczyka?
Tam są wymieszane... [śmiech] Nie, nie mogę powiedzieć! Czytelnik, a szczególnie tak obeznany z rzeczywistością medialną jak pan, na pewno sobie tam odnajdzie jakieś podobieństwa do kogoś. Jak dzisiaj patrzę na to z perspektywy czasu to ta postać wyszła makabrycznie czarno. Tym bardziej nie chcę stawiać kropki nad i. Pierwowzorem – jeśli w ogóle jest jakiś pierwowzór – nie jest jedna postać...
Bo czerpał Pan z dwóch postaci?
[długi śmiech] Kończymy ten wątek. Będę zachowywał się jak politycy. Proszę następne pytanie.
W trakcie poprzedniego wywiadu dla tvnfakty.pl był Pan bardziej otwarty :)
I co, jak to się skończyło? Zdjęli mi program :)
Z kogo Pan czerpał tworząc postać dziennikarki Izabeli Głowackiej?
To jest wymyślona postać. Nie ma nic wspólnego z żadną postacią. Wiem, że na „Sejf” wiele osób patrzy przez pryzmat tego, że pracowałem w TVN i odszedłem. Sam się zwolniłem. Nikt mnie nie zmuszał, próbowano mnie tam zatrzymać. Ja nie miałem powodu żeby dowalać TVN. Przeżyłem tam 15 wspaniałych lat, dużo się nauczyłem zawodowo. Dzięki TVN zrobiłem dziennikarską karierę i tego się nigdy nie wyprę. Zawsze będę wdzięczny TVN za to, co mogłem robić. Jeśli w tej książce jest jakaś krytyka, to całego środowiska dziennikarskiego, a nie tylko TVN. Wiem, że najłatwiej jest kojarzyć to, co napisałem ilustrując pracę w telewizji, z ludźmi z TVN, ale to nie jest tak, że portretowałem kolegów i koleżanki z byłej pracy i zamierzałem komuś dowala.
Czy realna polityka w Polsce jest równie mroczna i tajemnicza, jak ta w pańskich powieściach?
Myślę, że są momenty w których jest. Oczywiście książki są mocniejsze. To co się w nich dzieje jest podkręcane przez moją wyobraźnię i wzbogacane po to, aby czytelnika zainteresować. Jednak to jest fikcja, literatura sensacyjna, thrillery polityczno-szpiegowskie. Czerpię z wiedzy, którą mam, ale ją mocno ubarwiam. Mam nadzieję, że nie dzieje się aż tak źle, jak w moich książkach. „House of Cards” nie jest dokładną ilustracją tego, jak wyglądają kulisy amerykańskiej polityki. W Stanach Zjednoczonych, gdzie ten serial został znakomicie oceniony, też jest przekonanie, że ma wiele odniesień do rzeczywistości. Moje książki to nie jest literatura faktu. Tą zajmę się w przyszłym roku. Wszystko za sprawą moich czytelników i widzów, którzy oczekują żebym napisał historię opartą od początku do końca na faktach.
Jaki temat Pan wybrał?
Nie mogę powiedzieć. Mam trzy tematy, które mi chodzą po głowie. Pana portal jest poczytny, a nie chcę żeby ktoś mi później powiedział „Miał Pan napisać taką książkę. Czym zastraszyli Pana, że Pan nie napisał?” albo „Ile Pan dostał żeby nie pisać?”. Teraz muszę napisać trzecią część „Suszy” żeby ukazała się w maju i później siadam do pisania literatury faktu. Na jesień przyszłego roku planuje mój debiut reportażowy, jeśli chodzi o książki.
W "Teorii spisku" interesował się Pan takimi tematami jak śmierć Andrzeja Leppera, wybuch gazu w Gdańsku czy morderstwo premiera Jaroszewicza. Nie obawia się Pan, że skończy jak Artur Solski? (bohater powieści Tomasza Sekielskiego – przyp. red.)
Że się podpalę...?
Że zrobią z Pana wariata, że coś może się wydarzyć...
Myślę, że nie wchodziłem w te temat aż tak głęboko. Nie udało mi się dotrzeć do jakichś przełomowych informacji...
W przypadku morderstwa Jaroszewiczów udało się Panu.
To prawda. Te odnalezione dowody to jest spory sukces. Pytanie co z tym zrobi prokuratura. Nie chcę tutaj podpaść śledczym, ale mam wrażenie, że te prace nie idą pełną parą. Można by to robić szybciej, wydajniej i sprawniej. Oby tylko odnalezione dowody znowu nie zniknęły, tym razem z magazynu prokuratury. Przez całe swoje życie zajmowałem się różnymi trudnymi tematami, ujawniałem przekręty, afery ale nigdy nikt mi nie groził tak na poważnie. Nie czułem się zagrożony fizycznie. Myślę, że jednak jesteśmy krajem, w którym nie zabija się dziennikarzy. Przypadek Ziętary z początku lat dziewięćdziesiątych był odosobniony i mam nadzieję, że już nigdy do podobnego wydarzenia nie dojdzie. Nikt nie wpadnie na pomysł żeby zlikwidować dziennikarza. Czy ktoś może chcieć zrobić z dziennikarza wariata? Tak, na pewno. Zawsze jest takie ryzyko. Liczę jednak na to, że ponieważ mam swój spory dorobek zawodowy i wyrobione nazwisko to gdyby ktoś próbował zrobić ze mnie wariata, moi czytelnicy i widzowie stanęliby po mojej stronie.
W jakim nakładzie sprzedały się Pańskie poprzednie książki?
Trylogia „Sejf” sprzedała się w nakładzie około 60 tysięcy egzemplarzy.
Czy chciałby Pan żyć tylko z pisania?
Jeśli rozmawiamy o sferze marzeń, to rzeczywiście chciałbym żyć z pisania i robienia filmów dokumentalnych. Moim marzeniem zawodowym jest to, aby spróbować swoich sił w fabule. Byłoby to już całkowite odejście od dziennikarstwa. Wierzę, że się uda. Kiedyś sobie wymarzyłem, żeby pisać książki i je wydawać. Tak też się stało. Nie wykluczam, że uda mi się zrobić fabułę, tym bardziej, że mam pomysły na fajne historie.
Czy otrzymał Pan już poważne propozycje ekranizacji "Sejfu" albo "Suszy"?
Była propozycja. „Sejf” był kupiony do ekranizacji zaraz po tym, jak się ukazał. Jednak firma, która kupiła prawa nie skierowała tego do realizacji. Prawa kupuje się na jakiś czas. Do realizacji nie doszło, więc jest okazja, aby powiedzieć, że „Sejf” jest znowu na sprzedaż.
Ktoś by musiał trzy tomy zmieścić w jednym filmie.
Albo zrobić trzy półtoragodzinne filmy. Można też zrobić serial. Może HBO albo Canal+ chciałyby gotowy niemal scenariusz? Zresztą mogę pomóc przerobić książkę na scenariusz. Znajomy powiedział, żebym sam nakręcił „Sejf”. Jest to ciekawy pomysł, ale na fabułę potrzeba naprawdę duży pieniędzy.
Czy nie odnosi Pan wrażenia, że teraz ze swoim potencjałem od dłuższego czasu marnuje się Pan w stacjach, które mało kto ogląda.
Zacznę od tego, że jestem wdzięczny Fokus TV, że mogłem zrobić serial „Teoria Spisku”. Mówię to zupełnie szczerze. Nie zalewają mnie propozycje z innych miejsc. Trudno mi wdawać się w dyskusję, czy marnuję swój potencjał. Staram się dobrze i ciekawie robić to, co robię. Bez względu na to dla kogo realizuję dany projekt, staram się zawsze działać na najwyższym poziomie. Jestem w sytuacji, w jakiej jestem. Nie ma się co obrażać. Jest to pokłosie mojej decyzji z 2012 roku. Nikt mnie nie zmuszał do odejścia z TVN. Odszedłem i nie żałuję. Dzięki temu zrobiłem blisko 50 reportaży ze świata, a właściwie to był format filmowy. Mówię o programie „Po prostu”. Wiele z tych materiałów, to były rzeczy unikatowe jak na polską telewizję. Wątpię bym podobną szansę dostał w TVNie. Teraz założyłem swoje wydawnictwo „Od deski do deski”. Prowadzi je moja żona Anna. Od odejścia z TVN napisałem pięć książek, czyli co roku wydaje jedną powieść. Nie mam poczucia marnowania się. Jestem człowiekiem do wynajęcia, ale to nie znaczy, że jestem do kupienia. Przykładowo teraz na serwisach patronackich zamierzam rozpocząć zbiórkę pieniędzy na realizację filmu o pedofilii w polskim kościele. Może jest jakaś odważna telewizja, która uzna, że warto wyłożyć pieniądze na taką produkcję. Uważam, że taki film trzeba nakręcić. Rozumiem pana pytanie, ale mam zajęcie i plany na przyszłość. Staram się nie załamywać rąk tylko walczyć o swoje i realizować swoje pomysły oraz marzenia.
Pamiętam nasze spotkanie w redakcji „Teraz My” w TVN. Wtedy zdjął Pan ze ściany aktualny wykres oglądalności, z którego wynikało, że miał Pan wyższe udziały niż Tomasz Lis w TVP2.
Wyższe udziały i oglądalność!
W Nova TV Pański program miał 0,16 proc. udziałów.
To, że tam nikt tego nie oglądał jest faktem i nie zamierzam z tym dyskutować. To jest problem szerszy. To jest problem MUX-8, którego zasięg nie był taki, jak miał być. Tam wiele rzeczy się na to złożyło. Myślę też, że zabrakło większej promocji. Wszystkie nowe kanały, które pojawiły się w telewizji naziemnej miały słabą oglądalność. To jest porażka. Zdawałem sobie sprawę z tego, że trzeba się nastawić na długi marsz, tymczasem właściciel stacji podjął decyzję, że po roku zwijamy się. Na rynku telewizyjnym – szczególnie w obecnych czasach, tak trudnych – trzeba mieć więcej cierpliwości. W ciągu roku nie odniesie się sukcesu. W TVN, gdy zaczynaliśmy z „Faktami” czołgaliśmy się po dnie oglądalności, ale właściciel nie zrezygnował. Wszystko wymaga czasu. Można mnie rozliczać, że nie miałem takiej oglądalności jak „Teraz My”. Tylko, że TVN w momencie jak wchodził „Teraz My” był już jedną z dwóch najchętniej oglądanych stacji telewizyjnych.
W głębi duszy tęskni Pan za TVN-em?
Mam olbrzymi sentyment do TVNu. To nie jest tęsknota, tylko sentyment. Spędziłem tam 15 lat. Spotkało mnie tam mnóstwo miłych rzeczy. Trudno żebym nie miał jakiegoś emocjonalnego odniesienia do telewizji TVN. Bardzo sobie cenię niezależność zawodową, którą mam. Rozwijamy wydawnictwo, myślimy o filmie fabularnym, mamy jeszcze inne plany biznesowe. Bycie na swoim ma swoje plusy i minusy. Nie zamieniłbym jednak tego na ciepły etat w korporacji. Jeśli zaś chodzi o TVN to jeśli tęsknię, to za pojedynczymi ludźmi. Tak jak powiedziałem mam sentyment do TVNu i jestem gotów bronić go i dawać głowę za to, co się tam działo w latach 1997 – 2012. Tego co działo się później i dzieje się dzisiaj nie zamierzam oceniać.
Na swoim Twitterze przypiął Pan u góry wpis z życzeniami 100 lat dla TVN. Wysyła Pan ciche znaki do Edwarda Miszczaka?
Nie, zamieściłem tam swoje zdjęcie z pierwszego wydania „Faktów” z życzeniami dla TVN.
Specjalnie przypiął Pan to u góry, żeby wszyscy widzieli.
Jeśli to miał być sygnał dla Edwarda Miszczaka, to Edward Miszczak go nie odebrał.
Podobno nie zagląda na Twittera, ale przecież ktoś mógł mu przekazać.
Edward Miszczak ma do mnie numer. Gdyby chciał, to by pewnie zadzwonił.
Spalił Pan w TVN za sobą wszystkie mosty, czy jest szansa na powrót?
Hmm... Nie odnoszę wrażenia, żebym spalił mosty. Niektóre osoby mają do mnie pretensje o to, że odszedłem. Nie wiem czy należy do nich Edward Miszczak. Pan próbuję na mnie wymóc sytuację, żebym powiedział, że tęsknie i chcę wrócić.
Wciąż jest „Czarno na białym”.
Udało mi się zbudować fajny format. Są nowi ludzie, którzy tym zarządzają, jest prowadząca. Nie ma powrotu. Tak samo jak nie byłoby już nigdy prawdopodobne, żeby Tomasz Lis wrócił do prowadzenia „Faktów”.
Niektórzy odchodzili i wracali.
Każdy przypadek jest inny. Mam swoje rzeczy, które robię. Mam firmę producencką, która działa już pięć lat. Na tym się teraz skupiam.
Jednocześnie szuka Pan kogoś, kto mógłby sfinansować Pańskie pomysły.
Produkcja filmowa, fabularna czy dokumentalna zawsze wymaga kogoś, kto wyłoży pieniądze. Nie wiem czy w Polsce jest producent, który sam wyłoży grube miliony żeby zrealizować fabułę. To zawsze jest jakaś koprodukcja, są różne osoby, które się dokładają. Zazwyczaj próbuje się pozyskać telewizję, która też wyłoży znaczną część pieniędzy. My ruszamy z jednym dokumentem, który jesteśmy gotowi sami wyprodukować. Film o pedofilii w kościele ze względu na koszty będziemy chcieli uruchomić przez serwisy patronackie. Wielu widzów zna moją działalność i wie, co robię. Mam więc nadzieję, że znajdą się osoby, które będą chciały wyłożyć jakieś pieniądze by ten film powstał. Taka jest rzeczywistość producenta. To już nie jest tak fajnie, jak się ma etat w telewizji i człowieka nic nie interesuje, ma tylko zrobić dobry program albo materiał, a pensja jest przelewana co miesiąc. W TVN miałem znakomite warunki, służbowy samochód i własny gabinet. Mnie interesowało tylko to, jak zrobić najlepszy program. Dzisiaj jestem też producentem, a więc nie tylko reżyserem i scenarzystą. To wymaga szukania pieniędzy na finansowanie takich rzeczy i nie jest to nic niezwykłego. Poza tym jest jeszcze wydawnictwo, które się rozwija dzięki mojej żonie Ani, ale ja też teraz mam się bardziej zaangażować. Piszę książki. Naprawdę mam wiele rzeczy do zrobienia. Trudno byłoby mnie nazwać bezrobotnym. Nie jestem związany z jedną konkretną telewizją, ale między innymi po to odchodziłem z TVN. Nie wymusi pan na mnie deklaracji, że jest mi źle w życiu i że powiem „Edwardzie Miszczaku, proszę zadzwoń!” albo „Adamie Pieczyński, błagam!” :)
Który serwis informacyjny dziś jest Pańskim zdaniem najbardziej obiektywny?
Nie oglądam programów informacyjnych.
Naprawdę?
Naprawdę, ponieważ uważam, że są wtórne z tym, co mogę przeczytać w internecie, przez internet mam też zaprenumerowane gazety. Jeśli coś się dzieje, to oglądam materiały wideo na stronach internetowych portali stacji telewizyjnych. Nie muszę się tego dowiedzieć o 18:50, 19:00 albo 19:30. Przestawiłem się na styl życia, w którym telewizja nie urządza mi dziennego harmonogramu zajęć.
Obawia się Pan ustawy o dekoncentracji mediów?
Obawiam się. Nie obawiam się z własnej perspektywy, ponieważ coraz bardziej staram się robić coś z boku, żeby nie być uzależnionym od mediów tradycyjnych. Widzę działania PiS-u w innych sektorach życia polityczno-społecznego, mówię o sądach, o Trybunale Stanu, o tym, jak Sejm zmienił się w maszynkę do głosowania, gdzie żadna debata nie ma sensu, a naczelnik Kaczyński uzgadnia sobie coś z panem prezydentem. Te ustalenia są najważniejsze, a Sejm może się wypchać i głosować tak, jak pan Piotrowicz każe.
Wyobraża Pan sobie taką sytuację, że za jakieś pół roku w wyniku tej ustawy TVN zostałby sprzedany na przykład państwowej spółce i mielibyśmy koniec niezależnej telewizji w Polsce?
Niestety wyobrażam to sobie. Uważam, że ci, którzy też mają takie obawy wcale nie przesadzają. Patrząc na to, jak PiS idzie drogą Orbana, zawłaszczając całą przestrzeń publiczną i próbując podporządkować sobie wszystko w kraju, to nie mam wątpliwości, że kolejnym celem może się okazać między innymi TVN.
Dziękuję za rozmowę.
Rzeszów, 25.11.2017 r.
Lista dodanych komentarzy
Aby dodać komentarz, wypełnij poniższe pola. Każdy komentarz musi przejść proces weryfikacji.
Pola oznaczone * są wymagane.